Co było impulsem do stworzenia własnej marki?
Od nastu lat zajmowałam się projektowaniem wnętrz. Jest to nadal coś, co lubię robić, ale w natłoku pracy projektowej zaczęłam odczuwać pewien dyskomfort i potrzebę zmiany. Praca projektanta jest ciekawa, ale wymaga wielu godzin spędzonych przed ekranem komputera. Jestem osobą aktywną. Lubię przyrodę i podróże i to takie mniej typowe, bo poza utartymi szlakami. Rodzinne przemierzanie bezdroży naszym autem terenowym, namiot dachowy i widoki, których się nie zapomina. Pewnego wieczoru, przeglądając filmiki na YouTube wyświetlił mi się taki, w którym powstawał stół z motywem wyspy, morza, wakacji - złocista plaża, muszle, fale morskie i piękny turkus wody stworzony właśnie żywicą. Chyba to wakacyjne zestawienie sprawiło, że zatrzymałam się przy nim na dłużej i pojawiła się myśl, że może też bym potrafiła coś takiego stworzyć. Wtedy jeszcze niewiele wiedziałam na temat żywicy. Byłam za to przekonana, że jest to materiał, który może być idealnym nośnikiem łączącym kreatywność i wyobraźnię. Od dziecka mieszkałam w okolicy łąk, w spokojnej okolicy. Lubiłam zbierać kwiaty, obserwować przyrodę, dlatego w pierwszej kolejności pomyślałam, że to kwiaty powinny być moim motywem przewodnim. I postanowiłam spróbować. Często zmiany odkładamy na bliżej nieokreślone kiedyś. Boimy się zrobić ten pierwszy krok. Być może nie odważyłabym się zacząć, gdyby w tym samym czasie nie pojawił się zakręt i to bynajmniej nie taki podczas podróży, z którego widać góry aż po horyzont. W czasie kiedy zaczęłam podejmować pierwsze próby z żywicą, okazało się, że jestem poważnie chora - jestem Amazonką. Czas się zatrzymał na trochę, bo przyszło mi się mierzyć z leczeniem onkologicznym, które nie jest łatwe, trwa długo, osłabia, stawia pod ścianą i zmusza do zatrzymania się i refleksji. W takiej sytuacji można się załamać lub działać ze zdwojoną siłą. Dla mnie to był bodziec do tego, by zacząć tworzyć, zmienić perspektywę, zrelaksować się układając kwiaty. Pierwszą pracę tworzyłam więc z łysą głową w zaciszu domowego garażu. Wiem, że powinnam była zacząć od czegoś małego. Ja jednak w swojej determinacji zaczęłam od stolika. Nie wiedziałam wtedy jeszcze, ile rzeczy mogło pójść nie tak. Szczęście nowicjusza sprawiło jednak, że stolik wyszedł dokładnie tak, jak go sobie wyobrażałam. To był dobry początek.

Jak długo trwały poszukiwania idealnej nazwy i dlaczego właśnie ta została wybrana?
Nazwa powstała dość szybko. Jest to zestawienie ważnych dla mnie sylab - może tak trochę na szczęście, dla dodania odwagi są zawsze ze mną - MAJUTO.
Co wyróżnia produkty Majuto Resin Art na tle innych dostępnych na rynku?
Siłą jest kolor. Moje prace są dynamiczne, ekspresyjne, energetyczne niczym wiosna z którą kojarzą mi się kwiaty. Każdy etap twórczy jest równie ważny - tło, kompozycja i wykończenie. Jeśli powstaje coś na zamówienie to każdy z nich staram się konsultować by uzyskać jak najlepiej dopasowany do preferencji efekt końcowy. Komunikacja jest bardzo ważna - to co powstaje w pracowni często wiąże się ze wspomnieniami, szczególnie dotyczy to konserwacji bukietów ślubnych i pamiątek z wakacji czy rocznic.
Czy łatwo było odnaleźć się na rodzimym rynku z autorską marką?
Na pewno nie jest tak, że od razu jest się widocznym i rozpoznawalnym. Na to trzeba zapracować - pokazać się, co mi na początku przychodziło z pewnym trudem bo z natury jestem osobą dość skromną i chodzącą nieco własnymi drogami a po chorobie tym bardziej. Trzeba zbudować zaufanie. Małymi kroczkami, gdy ktoś wspomni, że to co stworzyłam jest dobre, gdy zamówi kolejny przedmiot, gdy szepnie słowo koleżance buduje się marka. Ja stawiam na szczerość. Moja osoba nie jest katalogowa, unikam wymuskanych sesji. Mieszkam w spokojnej okolicy w otoczeniu łąk, lasów i gór i to jest też mój wyróżnik na tle konkurencji.
Czy pamiętasz pierwszego klienta lub pierwsze zamówienie? Jakie to było uczucie?
Pierwsze prace powstawały w trudnym dla mnie czasie. To był okres intensywnego leczenia onkologicznego. Dlatego chyba zawsze będę pamiętać, te prace, które powstały na początku. One były świeże, moje, nie były inspirowane żadną pracą widzianą wcześniej. Ot pomysł zrodzony w głowie i realizacja oraz satysfakcja z efektu. Mimo braku doświadczenia i warsztatu, którym dysponuję teraz uważam, że to były świetne prace. To były oczywiście kwiatowe stoliki i łąkowe lampki - robię je do dziś w różnej formie, ale te pierwsze mają specjalne miejsce w pamięci.

Co daje Ci największą satysfakcję w codziennym prowadzeniu marki?
Chyba najważniejsza jest różnorodność. Każdą pracę robi się nieco inaczej, efektu końcowego nie da się do końca przewidzieć. Nie ma nudy. No chyba tylko pakowania w paczki za bardzo nie lubię. Ale to da się sobie wynagrodzić. Czasem patrząc na własną pracę nie mogę uwierzyć, że powstała siłą moich rąk. Czasem ktoś napisze, że to wygląda jeszcze lepiej niż na zdjęciach i to są takie pozytywne bodźce do dalszego działania.