Skąd pomysł na stworzenie marki?
Blue shadow to polska marka boho stworzona przez dwie kreatywne dusze – siostry Sarę i Romę Barna.
Roma: Ja mam takie wrażenie, że to było w poprzednim życiu. Bo zaczynałyśmy dawno temu, w poprzedniej dekadzie, od szycia męskich koszul... Wydaje mi się, że tę fascynację ubraniami wyssałyśmy z mlekiem mamy. Nasza (moja i Sary) mama ma niesamowite wyczucie estetyki. Kiedyś sama też szyła, jest niesamowitą pasjonatką mody, wymyślała różne kreacje. Szczególnie, że za czasów jej młodości o wiele ciężej było zdobyć fajne ciuchy, a nasza mama zawsze wyglądała super, bo ona sama sobie to wszystko tworzyła w większości przypadków.
Sara: To prawda. Odkąd pamiętam, ja zawsze chciałam robić coś związanego z modą. I w zasadzie nie chodzi tylko o projektowanie. Uwielbiam stylizacje, uwielbiam mieszać ze sobą style, a przede wszystkim ubierać siebie i ludzi... lubię przełamywać pewne schematy. Na moich studiach projektanckich były też takie zajęcia, które w zasadzie polegały na tym, żeby zrobić “coś z niczego”. A ja miałam na to zawsze milion pomysłów. I tak już zostało.
Jak rozpoczęła się Twoja przygoda jako polskiego twórcy?
Roma: Na samym początku istniały sklepy blue shadow, ale nie były markowe. To były raczej ubrania, które sprowadzałyśmy z innych krajów (np. Wielkiej Brytanii, Włoch). I my je łączyłyśmy w stylizacje na potrzeby klienta. Ta chęć stworzenia brandu wzięła się stąd, że – pracując w modzie – Sara i ja zawsze chciałyśmy szyć własne produkty. Zauważyłyśmy też, że jest luka na rynku, jeśli chodzi o rozmiary. Często np. zdarza się, że kobieta jest wysoka i dobrze zbudowana, a rozmiar XL jest dla niej za mały. A jak już były takie większe rozmiary, to to wszystko było takie nudne i jednostajne, takie trochę babcine. I my postanowiłyśmy to zmienić. Początek brandu to był rok 2013/2014, kiedy powstała pierwsza kolekcja kapsułowa. Pamiętam, jak dziś, kiedy budowałam „ścianę” z pierwszymi stylizacjami i tam były wszystkie produkty blue shadow... to było takie... wzruszające. Nie mogłam w to uwierzyć.

Co sprawia najwiekszą radość w prowadzeniu marki?
Sara: Mnie ogólnie fascynuje człowiek i jego zachowania, zarówno z punktu widzenia psychologii, jak i pod względem kulturowym. No bo jesteśmy z jednej strony tak bardzo różni, a z drugiej tak bardzo podobni. Mamy tak naprawdę takie same potrzeby... przynajmniej te najważniejsze. Każdy z nas chce kochać i być kochanym... to tak w wielkim skrócie. Ale to nas do siebie właśnie zbliża.
Roma: Najważniejsze dla mnie, dla nas jest budowanie relacji z klientkami. My tego nie traktujemy jako sprzedaż, ale jako spotkanie z drugim człowiekiem. Dziewczyny przychodzą często do nas do sklepów i spędzają w nim kilka godzin z naszymi doradcami, bo się tam po prostu dobrze czują. A potem, kiedy dostaną pozytywny feedback od kolegów z pracy czy rodziny, to wracają do nas chętnie, przyprowadzając też często nowe klientki. I o takie relacje nam chodzi. Ja uwielbiam spotkania z klientkami. Bo one dają mi taką nadludzką, nadzwyczajną moc. Zawsze mam potem taki doładowany akumulator, że mogę pracować dzień i noc. My robiłyśmy czasami z Sarą takie spotkania, proponując stylizacje dla klientek. Zapraszałyśmy do sklepów, było ciacho, kawka, dużo pozytywnej energii i śmiechu... i czasami były nawet łzy szczęścia... Niejedna klientka przechodziła totalną metamorfozę, bo udało nam się ją, przykładowo. przekonać, że dobrze wygląda w skórzanych spodniach albo nietypowej długości sukienki.
Jak wygląda proces tworzenia nowego projektu?
Sara: Tu raczej wszystko zaczyna się ode mnie. Mam dużą swobodę w decydowaniu o ogólnym kierunku artystycznym, w którym chcę podążyć. Podczas tworzenia kolekcji wizerunkowej, samego zamysłu, wolę być sama, bo wtedy moje decyzje nie są niczym zakłócone. Świat wyobraźni, czyli świat twórczości, jest tylko mój. Wtedy mi się najlepiej tworzy. Dla mnie inspiracja to jest proces, który wymaga kontaktu z samym sobą. To jest trochę jak taka niekończąca się energia, które wypływa ze środka. Ona się po prostu bierze z otaczającego świata i przychodzi z naprawdę różnych stron. Nagle coś zobaczę, może to być jakiś kwiatek albo szczególny układ chmur... to może być też myśl, która przychodzi mi w danej chwili do głowy i – dzięki skojarzeniom – idzie w jakimś kierunku. Dużo inspiracji pojawia się też, kiedy robię coś, co nie do końca jest związane z modą - wtedy najlepsze pomysły przychodzą mi do głowy. Wpadam na jakiś pomysł, na przykład, kiedy jadę samochodem... albo kiedy lecę gdzieś dalej samolotem. Czasami nawet chodząc sobie po lesie albo z moim psem Hugo na spacerze... Inspirują mnie też targi i wizyty w manufakturach tkanin, kiedy mogę zobaczyć i dotknąć materiały. Jak każdy projektant, obserwuję też trendy i tendencje na kolejne sezony... To jest wszystko taki zlepek informacji. Można powiedzieć, że z takiego chaosu informacyjnego powstaje wartość, nowa jakość, innowacja. A kiedy mam już gotowy cały zamysł, jestem go pewna i wiem, jaką ma mieć formę, to planujemy spotkanie w większym gronie w firmie. Wtedy przedstawiam swoją wizję całej ekipie i ją omawiamy. Robimy wtedy taką burzę mózgów, spisujemy sobie różne pomysły na dane zagadnienie.... I ten zamysł wtedy ewoluuje w różne strony.